Dokładnie 104 kilometry pokonał Łukasz Lewandowski, który wybrał się w wyprawę morską kajakiem z Kołobrzegu do Nexo.
Mieliśmy już okazję obserwować kajakarzy czy pływaków, którzy mierzyli się z Bałtykiem. Pan Łukasz jako pierwszy zdecydował się pokonać dystans z Polski do Danii kajakiem grenlandzkim przy wykorzystaniu grenlandzkiego wiosła. Sam kajak ma długość sześciu metrów i jest przeznaczony typowo do wypraw morskich. Uwagę może przykuwać również wykorzystane wiosło. – Wygląda ono po prostu jak patyk. Różnica pomiędzy nim, a zwykłym wiosłem jest taka, że przy standardowym wiośle wkładając je do wody łapiemy dużo energii przez to, że ma ono dużą łyżkę i z każdym posunięciem wiosła ta energia się wytraca, gdy jest ono na rufie to już tej energii nie ma. Grenlandzkie wiosło tak nie działa. Ja wkładam je jak nóż w masło, bez żadnego oporu, a cała energia powstaje dopiero, gdy wiosło znajduje się w tylnej części na rufie, bo wytwarza się duże podciśnienie nad i pod wiosłem – opowiada o technice płynięcia pan Łukasz. Swoją podróż rozpoczął w piątek 19 lipca tuż po godzinie 20 w kołobrzeskim porcie. Towarzyszyli mu jedynie bliscy, trener i załoga asekurującego statku Hydra. Na miejscu nie było kamer, aparatów i kibiców. – Nie ogłaszałem szeroko swojego startu, bo nie chciałem narzucać na siebie dodatkowej presji. Robiłem to po prostu dla siebie – tłumaczy kajakarz pochodzący z Wałcza. Do brzegu w Nexo dopłynął po upływie 19 godzin.
Jakie niespodzianki czekały na niego na Bałtyku? To m.in. tzw. martwa fala, ale także duże jednostki, które mogły stanowić zagrożenie. – Na szczęście moja łódź asekuracyjna zadbała o to, że nawet duże promy schodziły nieco z kursu, by dodatkowo nie utrudniać mi zadania. Największą trudność sprawiłem sobie sam, gdy po 30 kilometrach stwierdziłem, że poza tymi wszystkimi żelami i posiłkami energetycznymi zjem po prostu bułkę z serem i pomidorem. To nie była dobra decyzja i na kolejnych kilometrach strasznie źle się czułem – słyszymy od kajakarza, który szczęśliwie dotarł na Bornholm.