Barka – to miejsce nakarmiło pokolenia

Restauracja Barka – to tu wspomnieniami wracają kołobrzeżanie i turyści, którzy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych mogli delektować się słynnymi flaczkami z kalmara czy rybą z piekła rodem. Jak wygląda to miejsce dziś? Sprawdziliśmy.

Odwiedzając legendarne miejsca na mapie kołobrzeskiej gastronomii nie mogliśmy pominąć restauracji Barka. Tego lokalu nie trzeba przedstawiać nikomu, kto przychodził tu jeszcze w czasach PRL. Lata świetności przypadały na końcówkę lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a daniami popisowymi Barki zajadała się cała Polska.

Gdy tej kultowej restauracji zabrakło, przez lata jej klienci żyli wspomnieniami. Prób reaktywacji i nawiązania do dawnej tradycji było kilka, każda kończyła się niepowodzeniem. W końcu w 2015 roku tej misji podjął się Jerzy Pletty, który wcześniej latami prowadził w Kołobrzegu sklep wędkarski. – Wychowałem się na dawnej ulicy Kniewskiego, tu niedaleko. W latach siedemdziesiątych to był obowiązek, że trzeba było przyjść do Barki na niedzielny obiad. Dostępne było tu także piwo Żywiec, papierosy najlepsze też były. Jak to zostało zamknięte, to wszystkim było żal. Zdecydował sentyment. Córka skończyła Wyższą Szkołę Hotelarstwa i Gastronomii w Poznaniu, także miała jakieś doświadczenie. Zdecydowaliśmy się spróbować. Początki były takie, że w udany start wierzyliśmy tylko my we dwoje, a każdy wróżył nam, że padniemy, jak wszyscy poprzednicy – wspomina Jerzy Pletty.

Jego misja zakończyła się powodzeniem, a Barka już od 9 lat kontynuuje tradycję tego miejsca. Wciąż spróbujemy tu kultowych dań, choć jak zaznacza właściciel restauracji i autor wszystkich przepisów, nie chodzi mu o to, by ścigać się z legendą tego miejsca. – Jest dorsz po kołobrzesku, flaki z kalmara, ryba po chłopsku na placku ziemniaczanym. Ja nieco zmieniłem te przepisy, zmieniły się przyprawy, urządzenia, przez lata zmieniła się również sama ryba, więc ta gastronomia wygląda już nieco inaczej niż czterdzieści lat temu, ale wydaje mi się, że udało mi się zrobić to tak, że to smakuje. Staramy się to robić pod smak gościa. Tak jest choćby w przypadku ryby z piekła rodem – opowiada J. Pletty. Jak dodaje, podstawą udanych dań są zawsze świeże składniki. Pytamy więc, jak to jest z oczekiwaną przez wszystkich „rybką prosto z kutra”? – Na rynku jest pełno ryb mrożonych. W przypadku dorsza należy pamiętać, że u nas obowiązuje zakaz jego połowu. Ja mam swoje zaufane firmy, które jeżdżą do Niemiec i Danii i tam zabierają te tuszki dorsza prosto z kutra. Ta ryba przez noc tutaj jedzie i do mnie rano trafia świeży dorsz, którego widzieliście. A świeży dorsz po usmażeniu różni się tym, że jak się zdejmie panierkę to te jego płaty tak ładnie odchodzą. W starej rybie robi się taka jednolita masa – słyszymy od właściciela Barki. Jak dodaje, poza tym, że ryba ma być świeża, to kluczem jest, by była także czysta i czysto przechowywana. – Tu mamy kilka ton towaru tygodniowo, a dzięki tej czystości tu po prostu nie śmierdzi – mówi z dumą właściciel barki.

A jak wygląda sytuacja z królem Bałtyku, czyli śledziem? – Nie chcę nikogo obrażać, ale jak napatrzyłem się na śledzie w sklepach, to się zraziłem. Zacząłem to robić od początku do końca sam. Jeszcze za czasów sklepu wędkarskiego tak to się rozwinęło, że najpierw robiłem dla znajomych, a później produkowałem to już na skrzynki – opowiada pan Jerzy, a my obserwowaliśmy, jak co jakiś czas klienci odbierali gotowe zamówienia właśnie śledzi, którymi będą mogli delektować się już w domu. Pan Jerzy poza zadowoleniem klienta stara się walczyć także z mitem, że ryba nad morzem musi być droga. – Wszyscy ważą rybę po usmażeniu. Ja nie ważę ryby, ja daję porcję. U mnie ryba traci wagę przy smażeniu, a są takie miejsca, gdzie zyskuje, jak ktoś da grubą panierkę, usmaży na chłodnym oleju przez co ona wchłonie go do środka.  U mnie jak się usmaży fileta i położy go na talerzu, to nie zostaje pod nim kropla tłuszczu – demonstruje Jerzy Pletty dodając, że u niego w restauracji nie spotkamy tzw. „paragonów grozy”: – Jak widzę artykuły, że 200 gramów ryby podanej na tacce kosztuje 78 złotych, to myślę sobie, że ci dziennikarze, którzy to piszą, podcinają gałąź na której siedzą. U mnie taka porcja kosztuje 44 złote i to nie na tacce, a na talerzu, z frytkami i świeżymi surówkami. Nie odstraszajmy więc tych ludzi i nie mówmy, że wszędzie jest drogo. Jest tu wiele miejsc, w których nie trzeba płacić drogo za rybę. To jest moja zasada: jesteśmy tutaj, żeby gościom dogadzać, a nie zarabiać.

Dzięki tym wielu czynnikom Barka wciąż spotyka się z zadowoleniem klientów, którzy powracają tu nawet po kilkudziesięciu latach. – Cały czas zdarzają się takie przypadki. Ostatnio była u nas nawet para, która tutaj się zaręczyła w 1973 roku i wróciła z sentymentu. Ledwie wczoraj byli goście, którzy ostatni raz jedli w Barce w 1979 i tak się zasiedzieli, że zostali na cztery godziny. Goście przynoszą pamiątki po starej Barce. Ja to wszystko zbieram i kiedyś też to wszystko tu pokażę – podkreśla pan Jerzy i zaznacza, że planuje kultywować tradycję Barki jeszcze latami.  – Są takie miejsca w Kołobrzegu, o które musimy dbać i one muszą z nami pozostać na lata – podkreśla nasz rozmówca.

 

 

Komentarze