Czas powrócić do dyskusji o opłatach za śmieci

Dziś dwa słowa o opłatach za odbiór i zagospodarowanie odpadów. Ćwiczymy ten problem już ponad 10 lat, od kiedy ówczesny rząd postanowił zrealizować dyrektywy Unii Europejskiej dotyczące stopnia odzysku surowców z odpadów komunalnych. Wypracowano wówczas system, którego głównym założeniem było, że właścicielem odpadu z mocy ustawy stawała się gmina. I to na gminę zrzucono w pełni realizację zagospodarowania tych odpadów w taki sposób, żeby wykazać się określonym stopniem odzysku. Tak, chodzi o segregację na różne frakcje, które miały to ułatwić i ułatwiają.

Skoro odpady stały się własnością gminy, to wiadomym jest, że gmina musi ponieść koszt ich odbioru i zagospodarowania. A jak koszt, to musi być on pokryty jakimiś dochodami budżetu. Ustawodawca tak to wymyślił, że system musiał się sam finansować. Czyli należało zaproponować gminom takie rozwiązanie dot. pozyskiwana dochodów od wytwórców odpadów, czyli nas wszystkich, żeby dochody bilansowały koszty. I gdyby w ustawie zapisano, że gmina ma sobie sama ustalić metodę naliczenia i poboru tej opłaty, to dziś pewnie nie toczylibyśmy sporów o te kwestie. Ale nie, ustawodawca, a w zasadzie ówczesne ministerstwo środowiska wymyśliło i narzuciło wszystkim cztery metody naliczania tych opłat: od zużycia wody (funkcjonuje w Kołobrzegu), od powierzchni lokalu, od liczby osób zamieszkujących w lokalu i ogólnie od lokalu. Liczyliśmy to na wszystkie sposoby. Żadna, podkreślam, żadna z tych metod nie jest w pełni sprawiedliwa. Od zużycia wody po kieszeni dostają rodziny wielodzietne i wielopokoleniowe, od powierzchni – samotni mieszkający w dużych mieszkaniach, od liczby osób – pokusa wymeldowywania ludzi, od lokalu – podobnie jak przy powierzchni. U nas zwyciężyła opcja od zużycia wody, bo była najprostsza i wydawało się, że w mieście turystycznym będzie najbardziej sprawiedliwa, bo ludzie, nawet przyjezdni muszą się myć. Dziś wiemy, że ze sprawiedliwością ma to niewiele wspólnego, bo system ma koszty stałe (administracja, transport, promocja), które przy tej metodzie spadają głownie na barki stałych mieszkańców. Sopot podjął wysiłek i wprowadził metodę mieszaną, ryczałt od lokalu plus zużycie wody. Okazało się, że w ten sposób koszty rozłożyły się bardziej sprawiedliwie. Poszliśmy ich śladem i per capita kołobrzeżanie zapłacili mniej. Niestety, Regionalna Izba Obrachunkowa dopatrzyła się niezgodności z ustawą i należało wrócić do poprzedniej metody. Miałem inne zdanie, ale zostałem przegłosowany.

Dziś musimy połączyć siły, ponad podziałami, żeby ustawodawca wprowadził w ustawie drobną korektę, która umożliwi gminie łączenie metod i naliczanie opłaty według algorytmu. Bez względu na to, którą metodę pomieszalibyśmy z którą, to i tak wyjdzie bardziej sprawiedliwie dla nas wszystkich, bo w ogólnym rozrachunku stali mieszkańcy miasta zapłacą mniej.

Jacek Woźniak

Klub Radnych „Radni Niezależni”

Fot. Karol Skiba

Komentarze