„Obecny rząd woli uprawiać rozdawnictwo”
Z Januszem Gromkiem, kandydatem Koalicji Obywatelskiej w wyborach do senatu rozmawiamy o polskiej edukacji, a także kwestii kredytów czy handlu w niedziele.
Gazeta Kołobrzeska:
Nie można zacząć rozmowy z nauczycielem inaczej, niż od kwestii edukacji. W Waszym programie znalazł się punkt o podwyżkach dla nauczycieli. Ile Pana zdaniem powinien zarabiać nauczyciel na początku swojej drogi zawodowej, a ile nauczyciel dyplomowany z długim stażem?
Janusz Gromek: Byłem wczoraj w jednym z dużych zakładów pracy na terenie Kołobrzegu i usłyszałem, że ludzie tam zarabiają po osiem-dziewięć tysięcy. Zestawmy teraz to z nauczycielami, którzy mają bardzo trudną pracę. Niech mi nikt nie mówi, że są wakacje i ferie i że pracują po 18 godzin. Nie! Praca nauczyciela to nie tylko to, co dzieje się w czasie 45 minut lekcji. I teraz jeśli spojrzymy na te zarobki, to kilka lat temu te trzy-cztery tysiące złotych znaczyły więcej. Były inne ceny, nie mówiliśmy o drożyźnie. Kiedyś za sto złotych można było zapełnić pół koszyka w sklepie, a teraz to i 300 złotych czasem nie wystarczy. Dlatego nauczyciele chcą godnie zarabiać. Coraz częściej słyszę o przypadkach, że ktoś po prostu rezygnuje z zawodu nauczyciela i odchodzi do innej pracy właśnie przez zarobki. Nauczyciel obecnie jest upokarzany i niedowartościowany. Niestety rząd PiS-u uczynił ministrem edukacji takiego pana Czarnka. Tego człowieka trzeba wymienić natychmiast, bo psuje oświatę, wprowadza politykę do uczelni wyższych i jeszcze wydaje na willę plus potężne pieniądze, ale za to wszystko zostanie rozliczony i niech się boi. Do tego ten sławetny HiT (Historia i teraźniejszość – red.). Podstawy programowe to powinni opracowywać doświadczeni nauczyciele, bo później mamy takie sytuacje, że zamiast HiT jest „kit”, którego nie można traktować poważnie. Nie może być tak, że na historii pokazujemy bohatera Jarosława Kaczyńskiego, a pomijamy prezydenta Lecha Wałęsę, który dla mnie jest właśnie bohaterem. O oświacie mógłbym mówić długo. Uważam też, że powinniśmy iść drogą Finlandii nie zmieniać tak często ustaw dotyczących oświaty. Raz na zawsze ustalmy programy uwzględniające potrzeby uczniów i rodziców, a nie polityki. Myślmy o tym, bo to dotyczy naszych dzieci i wnuków.
GK: Mój proces edukacji kojarzy się z tym, że wracając ze szkoły do domu nadal się uczyłem. Wy proponujecie likwidację prac domowych.
JG: Chodzi o to, żeby te dzieci i młodzież w domach nieco odciążyć. Zlikwidować prac domowych pewnie od razu się nie da, bo pewne przyzwyczajenia pozostają, ale na pewno ten dom trzeba trochę odciążyć. Ja widzę teraz po mojej wnuczce, córce i zięciu, którzy po godzinach przesiadują jeszcze nad lekcjami, a do tego dochodzą korepetycje z języka angielskiego i matematyki. Nauka powinna przede wszystkim odbywać się w szkole. W domu dziecko może poczytać książkę lub rozwijać inne zainteresowania. Wiadomo, że czasy są ciężkie i obecnie najczęściej dzieciaki chwytają za tablet czy telefon, ale to już rola rodziców, by rozwijali u dzieci pasję i hobby. Najważniejsze, by to dziecko nie było po szkole tak obciążone, by musiało wręcz latać na jedne i drugie zajęcia, a następnie jeszcze na trzecie i czwarte korepetycje. Taka droga prowadzi do tego, że często uczeń zniechęca się do nauki.
GK: Odejdźmy od szkolnictwa i przejdźmy do innej kwestii życia codziennego, czyli zakupów. Sklepy powinny być czynne w niedziele?
JG: Ja jestem za tym, aby przywrócić handel w niedziele, ale nie na siłę. Zostawiłbym tu elastyczność dla pracownika, czy chce pracować. Zobaczmy, z jednej strony pielęgniarka czy kierowca autobusu pracuje w soboty, niedziele, święta i nie ma dyskusji. W przypadku sklepów uważam handel w niedziele za zasadny, ale przy założeniu, że pracownik pomimo wszystko ma prawo do dwóch niedziel wolnych, a za pracę niedzielną otrzyma wyższe wynagrodzenie. Kto będzie chciał zarobić: proszę bardzo, ale oczywiście nic na siłę.
GK: Ostatnia kwestia, to temat, którym żyje całe moje pokolenie, które zaciągało kredyty czasem nawet na 30 lat. PiS proponuje kredyty dwuprocentowe, a Wy nawet zero procent. Kto za to wszystko zapłaci i co z takimi ludźmi, jak ja, którzy spłacają swoje kredyty samodzielnie, nikt im do nich nie dokłada, a jeszcze boją się, że będą musieli dokładać do tych tanich kredytów?
JG: A wie Pan, jakie koszty ponosi nasze państwo z tytułu obsługi długu publicznego? To jest 50 miliardów złotych rocznie, a przy normalnym i rzetelnym podejściu można te 30 miliardów zaoszczędzić. Jeśli odzyskamy pieniądze z KPO, które są hamowane przez ten rząd, to znajdą się pieniądze nie tylko na tanie kredyty, ale i na szkolnictwo i służbę zdrowia. Obecnie rząd woli jednak uprawiać rozdawnictwo, którego skutki będę ponosił ja, Pan, ale także pana dzieci i wnuki.
Dziękuję za rozmowę
tekst sponsorowany