Po 45 latach pracy w PŻB na zasłużoną emeryturę odchodzi Grzegorz Chaber, dyrektor do spraw intendencko-handlowych. Wykorzystaliśmy tę okazję, by powspominać historię firmy i dowiedzieć się, jak to jest przyjść do pracy w młodym wieku i spędzić w niej całe zawodowe życie.
Polska Żegluga Bałtycka ma 47 lat. Pan spędził w tej firmie lat 45. Zaryzykuję i stwierdzę, że nie ma osoby o dłuższym stażu pracy w PŻB.
Grzegorz Chaber: Dokładnie 20 lipca minęło 45 lat mojej pracy w firmie. Są w niej jeszcze osoby o dłuższym ogólnym stażu pracy, ale jeżeli chodzi o osoby, które całe życie przepracowały tylko w PŻB, to chyba z tym moim stażem jestem jedyny.
To jak, się ta pana przygoda z PŻB zaczęła?
Byłem na trzecim roku studiów i oglądając telewizję w akademiku rzucił mi się w oczy wywiad z Janem Szymańskim. Wywiad był prowadzony tu nad kanałem portowym i Szymański mówił, że powstaje nowa firma, chwalił połączenie promowe ze Szwecją i tak sobie wtedy pomyślałem: kurcze, jak skończę uczelnię, to zajdę i po prostu spytam się o pracę. I tak też się stało. Ostatnie egzaminy zdałem na początku lipca 1978 roku, przyjechałem do domu i będąc nad morzem wszedłem do dyrekcji. Wtedy mieściła się ona w tym czerwonym budynku na ulicy Morskiej. Okazało się, że jest wolne miejsce w dziale intendenta. Miałem wtedy taką myśl, że zaliczę ostatnie wakacje i wtedy pójdę do pracy do PŻB. Okazało się jednak, że potrzebują do pracy „na już”. 20 lipca przyjęto mnie więc do pracy.
I chyba wtedy Pan nie sądził, że spędzi w tej firmie całe zawodowe życie?
Trzeba przyznać, że nie, ale ta praca mi się od razu spodobała. Na początku do moich obowiązków należało rozliczanie inwentarza w działach hotelowych na promach i na statkach trampowych. Mieliśmy wtedy z tego co pamiętam cztery promy: Gryf, Skandynavia, Wilanów i Wawel, a trampów było chyba z 15. Moje zadanie polegało na zakupach różnych drobnych rzeczy, typu żelazka, odkurzacze, prowadziłem księgi inwentarza statkowego w dziale hotelowym. Trochę tej pracy było z uwagi właśnie na liczbę tych statków. Następnie stało się tak, że pod opiekę dano mi jeden konkretny prom, czyli Skandynavię, ale nie tą nowszą, lecz jej poprzedniczkę. To była rola takiego opiekuna, który musiał rozliczać także wszystkie punkty gastronomiczne i handlowe na tym statku, czyli sklep, restaurację, bar, magazyn artykułów barowych i kuchnię. Z biegiem lat ten zakres moich obowiązków się poszerzał. Stało się tak, że zostałem kierownikiem działu cateringu promowego. Wtedy miałem już pod opieką wszystkie promy. Statki trampowe wtedy już z PŻB zniknęły.
O jakich latach mowa?
Była to połowa lat osiemdziesiątych. Sprzedawano je po kolei, a ja pamiętam, że jednym z ostatnich statków, który pozostał w PŻB była Flora, która dosyć długo stała przy nabrzeżu w naszym porcie. Pewnego dnia przechyliła się na burtę i niemalże zatonęła.
Tych historii pewnie pamięta Pan więcej.
Wracając jeszcze do czasów, gdy zaczynałem, to PŻB był całym konglomeratem. Tu było bardzo dużo zakładów. Wśród nich zakład żeglugi promowej, żeglugi trampowej, remontowo-budowlany, który wybudował choćby bloki na Zygmuntowskiej. Był też zakład usług portowych, bo wówczas cały port był nasz. Jak pamiętam, do PŻB należał też port Darłowo, mieliśmy też obie bazy promowe w Świnoujściu i Gdańsku. Nawet mieliśmy stację atestacji tratw w Grzybowie – to była taka usługa, którą tratwy muszą okresowo przechodzić, a my mieliśmy swoją stację, co pozwalało nieco zaoszczędzić. Baza sprzętu i transportu mieściła się na ulicy Sienkiewicza, tam też był Dom Marynarza. Można powiedzieć, że wtedy połowa tej ulicy należała do PŻB.
Zakładam też, że i liczba pracowników z dzisiejszej perspektywy mogła robić wrażenie.
Tu, w tym biurowcu, to było jak w ulu. Było wielu ludzi, a do tego nie było komputerów. Mieliśmy maszyny do pisania, więc było dosyć głośno. Do tego ten wszechobecny dym, bo wtedy można było jeszcze palić. Jest więc co wspominać, ale pamiętam, że jak w końcu udało mi się rzucić palenie, to trochę mnie to wkurzało, że inni palą. Na szczęście w końcu nadszedł taki dzień i wprowadzono zakaz palenia.
Można stwierdzić, że po tylu latach ta firma nie ma przed Panem żadnych tajemnic?
Chyba nie ma. Owszem, w tych pierwszych latach pracowałem na najniższym szczeblu, to nie znam tych tematów, które wówczas były poruszane na tym wysokim, dyrektorskim szczeblu, ale z racji tylu przepracowanych lat coś nie coś o tej firmie wiem.
A przez te wszystkie lata w PŻB spotkał pan tysiące, czy dziesiątki tysięcy współpracowników?
Biorąc pod uwagę pracowników lądowych i morskich to na pewno kilka ładnych tysięcy osób. Obecnie na morzu mamy około 600 osób. Kiedyś było też więcej pracowników biurowych, bo oprócz tego naszego biurowca, to tak jak wspominałem były oba terminale w Świnoujściu i Gdańsku, ale były też Morskie Biura Podróży, a mieliśmy ich w pewnym momencie nawet osiem. Były w wielu dużych miastach: w Warszawie, Szczecinie, Łodzi, Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu, a chyba także w Olsztynie i Świnoujściu. W każdym z tych biur też pracowali ludzie. To jakby tak zliczyć te wszystkie lata, to może kilkanaście tysięcy nie wyjdzie, ale kilka z pewnością już tak.
Wspominamy te wątki personalne, a czy przez te lata była jakaś jednostka pływająca, która szczególnie zapadła Panu w pamięć?
Nie tylko mnie, ale wielu pracownikom firmy szkoda było Skandynavii, ale tej drugiej. Pływała ona na linii z Gdańska do Nynäshamn. To był prom o naprawdę fajnej części hotelowo-gastronomicznej. Była bardzo duża restauracja i kafeteria i kawiarnia. Do tego naprawdę dużo kabin wszystkich kategorii, począwszy od turystycznej, czyli takiego czegoś, jak kuszetki w pociągu, przez poszczególne kategorie aż do kabin lux. Jak grecka firma kupiła ten prom w 2015 roku, to Grecy byli zaskoczeni, że on jest w tak dobrym stanie. Nasze załogi mają to do siebie, że pomimo iż te promy były dosyć stare, to tak o nie dbano, że nie wyglądały wręcz na swój wiek.
Wróćmy do 2023 roku. Rozmowa zostanie opublikowana już w momencie, gdy przejdzie Pan na zasłużoną emeryturę. Nie mogę pominąć pytania o to, czego będzie Panu najbardziej brakować?
Na te kilka dni przed emeryturą mam takie mieszane uczucia, bo sam nie wiem, jak to będzie po tych 45 latach pracy w PŻB. Z jednej strony się cieszę, bo jednak człowiek ma już swoje lata i organizm też się domaga odpoczynku. Więcej czasu będę mógł też poświęcić i rodzinie i mojej ulubionej działce, ale z drugiej strony łezka się kręci w oku. Na pewno będę miło wspominał kolegów i koleżanki z firmy. Myślę, że te osoby będą jeszcze przez lata przewijały się w moich myślach, a nawet snach.
To jeszcze jedno pytanie, bo nie ukrywam, że trochę się przygotowałem. Ten słynny rower, który codziennie kursował na trasie do PŻB, ile on kilometrów wykręcił przez te wszystkie lata?
Tak, był to niebieski Jubilat. Jeździłem nim ponad 20 lat. Muszę powiedzieć, że jak wreszcie po tylu latach kupiłem nowy rower i spojrzałem na ten poprzedni, to powiedziałem sobie: Chaber, zrobiłeś to chyba o wiele lat za późno. Ale trzeba mu przyznać, że woził mnie dzielnie przez tyle lat. Z resztą od początku, aż do ostatnich dni w firmie przyjeżdżałem tu na rowerze.
Przeszedł Pan więc taką modelową karierę, o której mogą pomarzyć ci, którzy dopiero zaczynają swoją pracę zawodową. Zaczynając od tego najniższego szczebla, a kończąc tuż przed emeryturą na stanowisku dyrektorskim.
Tak, dokładnie. Jako pełniący obowiązki dyrektora zacząłem pracę w 2016 roku, a następnie dostałem ten angaż dyrektorski. Można więc tak powiedzieć, że udało mi się tak u schyłku. Na koniec chciałem więc podziękować wszystkim koleżankom i kolegom z biura za te wszystkie lata współpracy, ale także hotel menagerom z naszych promów i załogom hotelowym, z którymi staraliśmy się stworzyć jak najlepsze warunki do podróżowania dla naszych pasażerów. Chylę jednak czoła dla wszystkich załóg, bo jako dyrektor do spraw intendencko-handlowych miałem kontakt najczęściej z tą częścią hotelową, ale wiem, jak ciężką pracę wykonują załogi maszynowe i pokładowe. To jest codzienna ciężka praca i trzeba ją doceniać.
Dziękuję za rozmowę
Przemysław Polanin