Śmietnik to nie tylko śmieci, ale i perełki

Jedni zbierają znaczki, inni  monety, pocztówki, albo magnesy z różnych zakątków świata. Jacek Uniewski z Kołobrzegu kolekcjonuje to, co znajdzie w miejskich…śmietnikach. A są to rzeczy różne, począwszy od krzeseł profesora Rajmunda Hałasa, po gramofon „Daniel”, który jest gratką dla koneserów.

Jego nietypowe hobby zaczęło się 1,5 roku wcześniej. Z okna swojego balkonu zauważył pod śmietnikiem górę piętrzących się śmieci, a dokładnie dużych gabarytów. Wyszedł z mieszkania  i z ciekawości zajrzał do śmietnika. – Pamiętam, że wtedy zabrałem z niego dziecięcy  wózek  bez dwóch kół. Ktoś by pomyślał, po co mi zniszczony wózek? Ale przypomniałem sobie, że  kilka miesięcy wcześniej miałem sam stelaż od wózka, zresztą tego samego modelu,  z dwoma kołami. Znalazłem też rower dziecięcy, który skompletowałem synowi. Drugi syn z kolei dostał znaleziony w gabarytach sprzęt grający Sony z lat 90. Ma go do dzisiaj – opowiada o swojej nietypowej pasji pan Jacek. Na ciekawe znalezisko mężczyzna trafił w marcu tego roku podczas penetracji śmietnika przy ul. Kaliskiej. To były trzy zniszczone krzesła z 1964 roku.  – Wysłałem zdjęcia żonie, która odpisała, żebym je zabrał, bo są to kultowe krzesła profesora Hałasa (od red. artysta plastyk, projektant, zaprojektował m.in. krzesła bukowe model 190-200, meble szkieletowe z drewna litego, meble dziecięce i inne). Kilka dni później w tym samym miejscu znalazłem dwa identyczne krzesła. Podejrzewam, że ktoś robił remont w mieszkaniu i pozbył się PRL-owskich mebli – opowiada. Najciekawsze rzeczy, które udało mu się znaleźć w miejskich śmietnikach, to keyboard Casio z wyłamanym klawiszem, który na aukcji internetowej dokupił za 15 zł, gramofon „Daniel” z lat 70., który po renowacji osiąga ceny nawet do 1,5 tys. zł, krzesła prof. Hałasa, fotel 366 Chierowskiego, drukarkę laserową, rakiety do tenisa w komplecie z 18 piłkami, dwie piłki do jogi i zestawy kloców Lego.  Trafił się także pozłacany zegarek rosyjski marki „Rakieta”. To marka zegarków produkowanych od 1961 roku przez Fabrykę Zegarków w Petersburgu. Produkowane były m.in. dla Armii Czerwonej, marynarki radzieckiej i ludności cywilnej. – Zegarek nie był sprawny, ale zaniosłem do kołobrzeskiego zegarmistrza, który go uruchomił. Kosztowało mnie to 50 złotych, ale warto było – dodaje. Dzięki wędrówkom po kołobrzeskich śmietnikach pan Jacek odkrył w sobie kolejną pasję. – Te moje wędrówki inspirują mnie do pisania opowiadań, których bohaterem jest Maniek Złomiarz. Maniek obserwuje świat z perspektywy zaułków, które codziennie przemierza w poszukiwaniu zarobku – słyszymy od pana Jacka. Jak rodzina i znajomi patrzą na jego nietypowe hobby? – Uprzedzam od razu – nie chodzę po śmietnikach z biedy, bo pracuję jako programista. Robię to, bo lubię, bo mnie to odstresowuje, bo jest to niezwykle ciekawe – wyjaśnia. Najbliższa rodzina zaakceptowała to, co robi. – Tylko czasami żonę denerwuje, jak znoszę do domu kolejne rzeczy, które tygodniami czekają na renowację. A rodzina? Zabawne są rodzinne spotkania, podczas których jedni opowiadają o budowie domu, chwalą się kolejnymi zakupami, a ja opowiadam o tym, co ostatnio ciekawego „wyłowiłem”  ze śmietnika – dodaje z uśmiechem pan Jacek.

Relacje Jacka Uniewskiego z jego wędrówek w poszukiwaniu ciekawych znalezisk można na bieżąco śledzić na jego koncie facebookowym i youtubie: „Wojny śmietnikowe – sprawdź, co można znaleźć w śmietniku”.

Anna Buchner-Wrońska

Fot.: Karol Skiba/ Jacek Uniewski

Komentarze